Widząc w progu znajomą twarz, połączoną z tymi wszystkimi mękami, które przeszedłem, postanowiłem wycofać się do salonu i grzecznie usiąść na kanapie. Po tym, jak usadowiłem swoją zgrabną dupcię, spojrzałem znacząco na Kamila. Nie… wróć! Posłałem mu najbardziej zbolałe spojrzenie na jakie było mnie obecnie stać. On, jednak ku mojej zgrozie, okazał się nie mieć litości i ponownie otworzył drzwi. Jak Boga kocham, wszystko co robił, kończyło się moją spektakularną klęską.
– Dzień dobry, Kamil Olbrych.– Czułem jego promienny uśmiech, choć stał odwrócony plecami do mnie.
– Daniel Iwański, jestem w sprawie mieszkania.– No kto by się tego spodziewał? Pierwszą rzeczą, którą zauważyłem, był jego głos. Miał w sobie jakiś taki dziwny, „miękki” akcent. Przesłodzony, ale jednocześnie zbyt trudny do sprecyzowania.
Siedziałem, kiwając się to w przód to w tył, niczym dziecko z chorobą sierocą. Słyszałem jedynie, jak zamieniają ze sobą jeszcze kilka słów, po czym zamek w drzwiach delikatnie przeskoczył. Wbiłem spojrzenie w dwie sylwetki, zbliżające się powolnie w moim kierunku.
Kamil przekładał w rękach jakieś papiery, zagadując naszego gościa z nieukrywanym entuzjazmem. Ten z kolei rozglądał się po pomieszczeniu z błyszczącymi oczyma, do momentu, gdy nie napotkał nimi mojej osoby, wtopionej cwanie w skórzaną kanapę.
Nie wiedziałem, czy w momencie w którym chamsko zamknąłem mu drzwi przed nosem poznał mnie czy też nie. W tej chwili wyglądało na to, że nie do końca. Patrzył na mnie z lekkim przestrachem, jakby dopiero teraz uświadomił sobie z kim przyjdzie mu mieszkać. No i alleluja, może zrezygnuje.
– Herbaty?
– Tak, chętnie – niepewność w jego głosie zniknęła, a na twarzy powrócił żywy uśmiech, rodem z magazynu o zdrowym stylu życia. Drugą rzeczą, o której pomyślałem był fakt, że powinien grać w reklamie wybielającej pasty do zębów.
– Za minutę wracam. A, to jest Konrad – wskazał na mnie, raczej od niechcenia, jednocześnie psując mój kanapowy kamuflaż. Gdy tylko zniknął w kuchni, ja rozpocząłem drugą część bezczelnego gapienia się w obiekt mojej zguby. Oceniając z wyglądu, musiał być moim rówieśnikiem. Był wysoki i dobrze zbudowany, nie zaryzykowałbym stwierdzenia, że coś trenował. Może siłownia? Osobiście tylko raz zatargałem tam swoją zacną osobę. Nie wiedzieć czemu odpychali mnie ci wszyscy umięśnieni trenerzy z łysiną na głowię i wywalonymi żyłami na pół czoła. Może jestem zbyt przewrażliwiony, ale ostatecznie kupiłem sobie kilka hantli i zacząłem trenować w domu. Chodakowska to nie była, jednak mi w zupełności wystarczyło.
– Czy ja cię skądś znam? – Usiadł naprzeciwko mnie, ostrożnie odkładając kule obok siebie. Jego migdałowe, brązowe oczy wlepiały się we mnie bezkarnie, molestując od góry do dołu. Szczerze powiedziawszy, zostałem wybitnie wytrącony z równowagi. Żartował? Najpierw robi ciche paparazzi, a teraz udaje chorego na alzheimera.
– Obawiam się, że tak. – Posłałem mu najpiękniejszy uśmiech w całym swoim młodym życiu. Leżąc bezkarnie na kanapie, przypominałem bardziej idola młodych nastolatek, co i rusz odsłaniając rządek białych zębów i poruszając kusząco rzęsami.
– Och…– Pajac uraczył mnie zszokowanym spojrzeniem, które dotknęło mą duszę jeszcze mocniej. Naprawdę zastanawiałem się, co z nim jest nie tak.
– Już jestem.– Blond-zdrajca wyjrzał zza zakrętu, niosąc sprawnie dwa kubki z parującą zawartością. Mi pewnie nie zrobił.
Kilka sekund później wszyscy siedzieliśmy przy szklanej ławie, otoczeni niezręczną ciszą.
– Więc… Podpisujemy, prawda? – Kamil zagadnął tylko, podsuwając zboczeńcowi pod nos kilka plików. – Zostanie jeszcze obieg po instytucjach i urzędach, ale to da się szybko zrobić.
To coś o imieniu Daniel, uśmiechnęło się od ucha do ucha. Nim wziął do ręki długopis, rozpoczął się długi i obszerny wywiad o samym mieszkaniu, okolicy i innych mniej istotnych dziedzinach życia. Gość był mocno rozgadany, energicznie gestykulował i rozrzedzał powietrze wokół siebie ile tylko miał pary. Chodząca bomba bez czujnika.
– Jeśli mogę się zapytać, pracujesz czy wciąż się uczysz? – mógłbym przysiąść, że pytanie Kamila przez ułamek sekundy zbiło go z tropu. Jednak szybko wyszczerzył się ponownie.
– I to i to – czyli tak jak ja.
Oparłem się o krawędź kanapy, swoim zmęczonym i zmaltretowanym ciałem. Często łapałem jego ciekawskie spojrzenie, jednak ten, co rusz speszony , odwracał wzrok. Miałem głęboką niczym przepaść nadzieję, że w ostatniej chwili się rozmyśli. Szczerze powiedziawszy, to chciałem nawet kupić kilka karaluchów w sklepie zoologicznym i porozrzucać po podłodze. Chociaż, może przesadzałem? Właściwie, to nic takiego się nie wydarzyło, a gość najzwyczajniej w świecie był dziwakiem. Tyle w temacie. Zaś jeśli chodzi o te karaluchy, to po prostu kupie je kiedy indziej.
– Dziękuje bardzo. – Brunet podpisał to, co mu kazano. Klamka zapadła. Od dziś miałem nowego współlokatora, z którym zmuszony będę spędzać czas poza szkołą i pracą. Uspokoiłem się nieco, jednak wrażenie klęski uparcie nie chciało mnie opuścić.
Może i jestem panikarzem, ale od dziś równie dobrze mogłem nazwać się prorokiem.
W pracy czułem się już nieco lepiej, więc zaprzestałem molestować biedny zegar, a zamiast tego, skupiłem się na zamówieniach. Dziś to mi przypadła funkcja barmana i tym samym, nie kryłem swojego zadowolenia. Ostatnio jako kelner wystawiłem na niebezpieczeństwo Bogu ducha winne szklanki. W ciszy mieszałem alkohol i wyciskałem różnorodny sok.
W klubie, w którym pracowałem, nie narzekaliśmy na rozjuszonych klientów albo pijane towarzystwo. Zwykle nie było okazji, jako że lokal trzymał pseudo przyzwoity poziom, a klienci odznaczali się jako taką kulturą osobistą. Oczywiście, zdarzało się nie raz wyprowadzić za drzwi agresywnego buntownika, jednak były to tylko pojedyncze przypadki, o których lepiej było nie wspominać.
– Barman! Jedna Costa!
– Okey – rzuciłem od razu, nie odwracając się za siebie. Sekundę później poczułem lekki ucisk na ramieniu.
– Weź sobie przerwę – rozpoznałem głos Olafa, który jeszcze minutę temu siedział w towarzystwie niskiej brunetki. Nie wpatrywałem się w niego długo, jednak nie sposób było przeoczyć zmęczenia na jego twarzy.
– Klientka już poszła? – zagadnąłem, siląc się na złośliwy uśmiech.
– Tak, weź mi nie przypominaj – westchnął ciężko, jakby dając dobitnie do zrozumienia, że mam go nie dobijać. – Proszę cię, chociaż na chwilę. Mam wrażenie, że jeszcze trochę i usnę na stojąco.
– To wyjdź wcześniej – rzuciłem, patrząc z powątpiewaniem na umyte szklanki. – Cholera, zmywarka nam szwankuje…
– Mówię poważnie, muszę się czymś zająć – jego błagalne spojrzenie znów przeszyło mnie na wylot. Z ciężkim sercem wywróciłem oczami i podałem mu małą karteczkę z zamówieniami.
– Dzięki, jesteś niezastąpiony.
– Też cię nie znoszę – wymamrotałem bardziej do siebie, niż do niego i powlokłem się w kierunku wyjścia dla personelu.
Z jednej strony go rozumiałem, z drugiej naprawdę ciężko było mi się zamienić. Lubiłem tą zmianę, w dodatku czułem się cholernie zaspany. Przed wyjściem zdążyłem odespać dosłownie chwilkę, by jakoś funkcjonować. Ogólnie cały mój dzień był jednym wielkim pakietem zajęć, wliczając w to szorowanie płytek w łazience i pomaganie w pakowaniu rzeczy Kamila. Oh, moje miłosierdzie nie zna granic.
Bez większego zastanowienia usiadłem na blacie i włączyłem czajnik z zamiarem zrobienia sobie mocnej expresso. Chwyciłem czekoladowego cukierka z miski obok i wsadziłem do ust, czując na podniebieniu krem marcepanowy.
– Co się tak krzywisz? – Bartek, którego jakimś cudem przeoczyłem, spojrzał na mnie znad zlewu.
– Marcepan mi nie podchodzi – wydukałem, siląc się na przełknięcie nieszczęsnej czekoladki.
– Było zapytać.
– Nie zauważyłem cię.
Rudzielec spojrzał na mnie z wyraźną miną, typu; „Mam prawie dwa metry”
Na zapleczu byliśmy tylko we dwoje, reszta uczynnie pracowała na sali. Akurat to ja byłem tym bez zajęcia. Bartosz z bólem w oczach zajął się zmywaniem naczyń.
– Popsuła się zmywarka? – zagadnąłem z firmowym uśmieszkiem.
– Skąd wiesz?
– Widziałem szklanki na ladzie – uśmiechnąłem się jeszcze szerzej, mrużąc oczy. Kolega spojrzał na mnie z wyrzutem, zakręcając kran. – Nie moja wina, że sam jeden średnio wyrabiam na zmywaku. Wiesz, że to nie mój konik i wolę pracować na sali.
– To nie jęcz już i zamień się – powiedziałem z cichym entuzjazmem w głosie.
– Jesteś pewien? W końcu masz przerwę…
– Jeszcze chwila i naprawdę przysnę, więc daj mi te gary. – zeskoczyłem z blatu, zabierając mu z ręki ścierkę i z miną rasowego krytyka spojrzałem na stertę naczyń. Kuśmierczyk nie odezwał się już, zajmując moje wcześniejsze miejsce i o zgrozo podpijając moją kawę. Nie miałem już siły tego skomentować, więc zabrałem się do pracy, odkręcając lekko wodę. Grunt to oszczędność.
– Kiedy twój współlokator się wprowadza?
– Podobno w tym tygodniu, a że mamy poniedziałek, to widzę całkiem spore pole do popisu – odrzekłem już nieco spokojniej. Prawda była taka, że po spotkaniu z nim nieco się uspokoiłem. Mimo, że w moich oczach nadal był nienormalny, to zachowywał się nawet przyzwoicie. Przynajmniej na spotkaniu z Kamilem. – Kamil wyjechał dziś po południu.
– Oh… Nawet się nie pożegnał.
– Mniejsza z nim. Obiecał co jakiś czas wpadać do Warszawy, w końcu nie wyjeżdża za granicę tylko do innego miasta. – Tak, nauczyłem się myśleć w ten sposób.
Niestety ja, Konrad, zbyt mocno przywiązywałem się do ludzi. Może nie było to zbyt widoczne, szczególnie na pierwszy rzut oka, ale ich obecność stawała się moją rutyną i w pewien sposób codziennością. Ciężko było mi się odzwyczaić od ich towarzystwa i szkoda było zrywać większych znajomości, szczególnie gdy wyjeżdżali. Z nowo poznanymi było inaczej, zwykle podchodziłem do nich nieufnie i z dystansem, powoli starając się rozpoznać teren.
– Słuchaj… – ciszę przerwał głos Bartka. – Co robisz po pracy? Może wyskoczylibyśmy na coś do żarcia. Proponuje ten barek niedaleko mojego domu. – Już miałem odmówić, jednak w ostatniej sekundzie przypomniało mi się, że jestem cholernie głodny, a czarna dziura już jakiś czas temu zassała mój żołądek w gratisie z całym układem trawiennym.
Czułem na sobie jego wzrok i triumfalny uśmiech, co oznaczać mogło tylko jedno. Zrozumiał mój problem żywieniowy. Z głębokim westchnieniem zerknąłem na mały zegarek, wiszący na przeciwnej ścianie. Wybiła dziesiąta, a do końca została mi godzina.
– Niech będzie – rzuciłem, ponownie biorąc do ręki ścierkę i w skupieniu pucując szklanki i talerze.
Następną godzinę spędziliśmy w całkowitej ciszy, słysząc jedynie przytłumione dźwięki muzyki z sali obok. Nie było to nic głośnego i drażniącego, raczej klasyk połączony z wytwornym głosem śpiewaczki, w dodatku całkiem miłym dla ucha przeciętnego słuchacza.
Gdy minęła jedenasta, bez słowa ogarnąłem miejsce pracy, by ci z trzeciej zmiany nie narzekali i ruszyłem do swojej szafki.
Przebranie i ogarniecie się, zajęło nam niecałe dziesięć minut, a po dwunastu, staliśmy już na zewnątrz, w dodatku marznąc niemiłosiernie. Co prawda śnieg zniknął już jakiś czas temu, jednak chłodne, nocne powietrze, nieprzyjemnie dmuchało nam w twarz.
– Podjedźmy autobusem – Bartek zaproponował od razu, widząc niedaleko budkę przystanku. Bez słowa zgłębiłem twarz w wełnianym szaliku, kiwając głową na potwierdzenie. Staliśmy przy rozkładzie, czekając na upragniony pojazd.
– Na którą masz jutro na uczelnie?
– Na jedenastą – wyszczerzyłem się słodko, uradowany mocą własnych słów.
– A do pracy?
– Na nockę – wyrzuciłem już mniej entuzjastycznie.
Staliśmy jeszcze przez chwilę, okropnie się trzęsąc, poczym wsiedliśmy do pojazdu, który o dziwo nawet się nie spóźnił.
Było ciepło, wiec delikatnie rozluźniłem szalik, pozwalając sobie na zaczerpniecie ogrzanego powietrza.
Fakt faktem, że gdybym nie był głodny, nie pomyślałbym nawet o włóczeniu się po mieście. Wolałbym raczej iść spać we własnym łóżku, wziąć gorący prysznic, nakarmić kota sąsiadów, a wcześniej po raz tysięczny dokonać przeglądu lodówki, równie szybko się rozczarowując. I tu był pies pogrzebany. Po raz kolejny przekonałem się, że należy robić zakupy.
– Wysiadamy – pacnął mnie lekko w ramię, przez co rozejrzałem się wokół siebie. Drzwi rozsunęły się z charakterystycznym dźwiękiem, wpuszczając do środka mroźny wiatr. Obaj wyszliśmy bez słowa, ja jednak czułem na sobie jego pytające spojrzenie.
– Człowieku, na serio przysypiasz – mruknął do mnie, idąc ramię w ramię. – Opowiadałem ci jak było u siostry na studniówce, ale twój umysł był zajęty zwiedzaniem kosmosu.
– Zamyśliłem się – rzuciłem, przyśpieszając.
– W to nie wątpię.
Ulice oświetlały bilbordy i latarnie, gdzieniegdzie również jaśniały światła przejeżdżających samochodów. Nocne życie rozwijało się w większych centrach, klubach i lokalach. Nie byłem typem imprezowicza. Praca zaopatrzyła mnie w wystarczającą ilość atrakcji, które sukcesywnie wypełniały moją dobę. Znacznie bardziej wolałem przeczytać dobrą książkę, obejrzeć dobry film, czy zagrać na konsoli w ukochanym mieszkaniu. Miejscu, gdzie nikt nic ode mnie nie chce, gdzie jest cicho, a społeczeństwo nie utrudnia funkcjonowania. O własnych rówieśnikach nie wspominając.
– O cholera! – Obaj stanęliśmy jak wryci. Nie wiedząc o co chodzi, spojrzałem tępo jak Bartek rozbija sobie rękę na czole, klnąc pod nosem. – Tylko mnie nie zabij, ale dziś mają zamknięte. – Uśmiechnął się przepraszająco, a ja miałem ochotę wsadzić mu ten uśmiech nie powiem gdzie.
– I mówisz mi to dopiero teraz, w momencie, gdy uciekł mi pociąg? – Uśmiechnąłem się do niego tak serdecznie, że aż się wzdrygnął, unosząc ręce w przepraszającym geście.
– Kurde. Stary no, przepraszam…
– Dobra już przestań, bo jeszcze wyć zaczniesz i co wtedy zrobię? Daj na wstrzymanie, przecież cię nie zabije, za dużo świadków czy coś w ten deseń.
Spojrzał na mnie oczami pełnymi wdzięczności, a mnie automatycznie zmuliło. Na samą myśl o godzinie tłuczenia się po stacji, robiło mi się niedobrze.
– Zawszę możesz przenocować u mnie, w końcu mieszkam dość blisko.
– Podziękuje, nie będę zdradzać własnego łóżka – rzuciłem szybciej niż planowałem. Tak naprawdę nie chciałem wstawać z samego rana, by ponownie tłuc się zawalonym pociągiem do domu po podręczniki.
– Świnia! Wykorzystałeś mnie! – obaj jak na komendę, skierowaliśmy ciekawskie spojrzenia na drugą stronę ulicy.
– Czyżbym słyszał jakąś rozgoryczoną dziewoje? – poruszyłem znacząco brwiami, a Bartek delikatnie się uśmiechnął. Heh, jeśli mowa tu o problemach miłosnych, to praca zrobiła z nas rasowych bezduszników. Po wielu godzinach słuchania o nieszczęśliwej miłości, pełnej zdrad i niepowodzeń, najzwyczajniej w świecie się przyzwyczailiśmy.
– Sama się za mną uganiałaś, nie miej mi tego za złe – spokojny głos, przepełniony nutką pogardy, jeszcze mocniej rozzłościł dziewczynę. – Sama wyskoczyłaś mi z chodzeniem, więc nie dziw się, że od tak z tobą zrywam. – Zaciekawiony, uniosłem brwi ku górze. Z tego co zdążyłem zauważyć, to gość był szczery do bólu, a dziewczyna histeryzowała.
– Jesteś okropny! W takim razie, po co w ogóle się zgadzałeś?
– Bo chciałem zobaczyć czy coś z tego wyjdzie, ale jak widać nic z tego. Przykro mi, ale sama sobie zrobiłaś przykrość.
– Ałć… – Wymamrotał Bartek, a ja skrzywiłem się odruchowo, słysząc plask
uderzającej dłoni. – No i mamy finał.
Podążyłem wzorkiem za uciekającą dziewczyną. Jej wysokie kozaki na cienkiej szpilce niebezpiecznie stukały o chodnik, a dłoń trzymała kurczowo firmowej torebki. No to wszystko jasne. Gapiliśmy się jeszcze przez moment, aż zniknęła za najbliższym zakrętem.
– Wypadałoby się już zbierać – powiedziałem raczej do siebie i odwróciłem się na pięcie. Nie zdążyłem przejść dobrych pięciu metrów, gdy usłyszałem za sobą:
– Hej… Którym pociągiem wracasz? – Co jak co, ale zboczeńca z zaczerwienionym policzkiem się nie spodziewałem.
Dzień dobry :P
Po czasie dłuższym niż epoka średniowiecza, wstawiam kolejny rozdział. Cóż to się działo? Czemu tak długa przerwa? Jak z kolejnymi rozdziałami?
A no już mówię... Jak każdy wie, sens życia ucznia (szczególnie takiego przed egzaminami), jest zaburzony i bardzo zachwiany. Biedny osobnik ma mało wolnego czasu i po ośmiu godzinach siedzenia w ławce i lampienia się w zeszyt, odechciewa mu się pisać cokolwiek, nieważne co by to było. Dodajmy jeszcze do tego zwiedzanie szpitala, skończenie rysunków na wystawę i wyjazd rodzinny, a wychodzi nam to co wychodzi xP
Jeśli chodzi o kolejne rozdziały, to myślę, że już nie będzie problemu. Do końca kwietnia mogą pojawiać się co jeden-dwa tygodnie (najprawdopodobniej w sobotę), a potem poleci już z górki.
Także tego, mam nadzieję że zmartwychwstanę i pozdrawiam xD
Dzień dobry :P
Po czasie dłuższym niż epoka średniowiecza, wstawiam kolejny rozdział. Cóż to się działo? Czemu tak długa przerwa? Jak z kolejnymi rozdziałami?
A no już mówię... Jak każdy wie, sens życia ucznia (szczególnie takiego przed egzaminami), jest zaburzony i bardzo zachwiany. Biedny osobnik ma mało wolnego czasu i po ośmiu godzinach siedzenia w ławce i lampienia się w zeszyt, odechciewa mu się pisać cokolwiek, nieważne co by to było. Dodajmy jeszcze do tego zwiedzanie szpitala, skończenie rysunków na wystawę i wyjazd rodzinny, a wychodzi nam to co wychodzi xP
Jeśli chodzi o kolejne rozdziały, to myślę, że już nie będzie problemu. Do końca kwietnia mogą pojawiać się co jeden-dwa tygodnie (najprawdopodobniej w sobotę), a potem poleci już z górki.
Także tego, mam nadzieję że zmartwychwstanę i pozdrawiam xD